wtorek, 22 marca 2016

08-03-2016 BAJKĘ CZYTA PANI EWA - MAMA ADASIA


Nasze zaproszenie do czytania bajki przyjęła Pani Ewa, mama Adasia.
O dobrodziejstwach płynących z codziennego czytania dla dzieci wiadomo wiele.
Dla tych, którzy jeszcze wciąż potrzebują zachęty dość powiedzieć, 
że czytając teraz swoim dzieciom możecie miec nadzieję, 
że w jesieni życia one będą czytać Wam na głos codzienną gazetę!
Będzie miło.





W podziękowaniu dla Pani Ewy najpiękniejsze serduszko:
Na dobry początek przygody z czytaniem:
"Szklana góra"
na motywach utworu J. Porazińskiej
Za górami, za lasami, za bystrymi rzekami w małej wiosce żył stary ojciec z trzema synami. Matka ich dawno pomarła, a że ojciec nie chciał powtórnie się żenić, by synów pod władzę macochy nie oddawać, więc bez kobiecej opieki się chowali. 
Najstarszy był okropnie w sobie zadufany. Miał pewność, że wszystkie rozumy pozjadał i z tego powodu młodsi bracia powinni go słuchać.
Średni wyrósł na straszliwego lenia. Najchętniej by tylko w łóżku leżał i na krok nigdzie się nie ruszał. Ale za to w gębie był mocny i wmawiał wszystkim, jaki to on jest zapracowany.
Tylko najmłodszy syn cichy był, dobry i pracowity. Ale że kłótni i bójek unikał, starsi bracia głuptakiem i leniem go nazywali i wszystkie roboty w zagrodzie na niego zwalali.
Od świtu do zmierzchu musiał najmłodszy zwijać się jak w ukropie, a bracia mieli dla niego jedynie ostre słowa i kuksańce. Jedynie przy ojcu się hamowali. Ale ojciec do nocy na polu harował, a jak miał nieco czasu to najmował się do pracy u bogatych gospodarzy, zimą zaś szedł pracować w mieście. 
Jedynie w niedziele miał najmłodszy nieco wytchnienia od pracy. Mógł wtedy robić to, co kochał najbardziej - leżeć pod lipą na podwórzu i życie ptaków obserwować. A lipa to była niezwykła. Wielka i gruba tak bardzo, że dziesięciu chłopa z trudem ją obejmowało. Pół wsi w jej cieniu skryć się mogło i nikt drugiemu nie przeszkadzał. A ile ptaków się na niej gnieździło! Wiosną i latem taki rejwach od rana czyniły, że rzekłbyś - ptasi sejm się odbywa. 
Kochał tę lipę najmłodszy syn, kochał i ojciec. Nic dziwnego, że gdy śmiertelnie się rozchorował, kazał się pod lipą ułożyć, żeby tam żywota dokonać. Nim jednak synów osierocił, przekazał im swoją ostatnią wolę:
- Synkowie najmilsi, teraz już zupełnie sami pozostaniecie. Musicie nawzajem o siebie zadbać i nawzajem we wszystkim się wspierać. Jak umrę, trumnę moją postawcie pod lipą i przez trzy noce kolejno przy niej stróżujcie. To moje ostatnie życzenie. Po chwili skonał. Ułożyli synowie ojca w trumnie i ustawili ją pod lipą. Nadeszła pierwsza noc. Powinien stróżować najstarszy. Ale gdzie tam! Na najmłodszego krzyknął, od głuptaków nawymyślał i na stróżę wysłał.  Stoi pod lipą najmłodszy, sen go morzy, bo się w polu za dnia natrudził. Chodzi wkoło drzewa, by nie zasnąć i do świtu dotrwać. Ale chyba zasnąć musiał, bo cóż to mu się zdaje? Oto lipa trzeszczeć zaczyna, pień się otwiera i wychodzi z niego leśny duszek. Prowadzi ze sobą konia z najczystszego srebra.
- To koń dla tego syna, który miał dziś stróżować - mówi i znika.
Najmłodszy w rękę się szczypie, ale to nie sen. Srebrny koń przed nim stoi, grzywą potrząsa, a wschodzące słońce od jego boków się odbija.
Zaprowadził chłopak konia do stajni, najstarszego brata obudził i ojcowy prezent mu pokazał, a potem poszedł w pole, do roboty. Wrócił wieczorem śmiertelnie utrudzony, z nadzieją, że może średni brat wartę swoją obejmie, a jemu pozwoli się wyspać. Ale złudne są jego marzenia.
Stoi najmłodszy drugą noc na stróży u trumny ojcowej. Ale tym razem na drzemkę sobie pozwolił. Leśny duszek dopiero przed świtem się pojawi.  Tak też się i stało. Drugi koń był ze złota tak złotego, że zdawało się, iż dwa słońca tego dnia wzeszły - jedno na niebie, a drugie w zagrodzie braci.  Przekazał ojcowy podarunek najmłodszy średniemu i w pole poszedł.
Nadeszła noc trzecia. Idzie najmłodszy na swoją wartę, a starsi bracia przez szpary w okiennicach go podglądają i kłócą się, jak też ostatniego konia między siebie podzielą. Do oczu sobie skoczyli, już do bójki się biorą, już pięści w ruch poszły. I przegapili moment, gdy zjawił się leśny duszek.
- To koń dla tego syna, który miał dziś stróżować - powiada i na coś czeka.
- To ja - mówi najmłodszy.
- Razem z koniem weź ten bacik. Jak z niego strzelisz i powiesz:
Na moje rozkazanie niech się ta rzecz stanie...
- spełni się wszystko, czego zechcesz.
Pokłonił się najmłodszy leśnemu duszkowi, ojca wdzięcznie wspomniał i konia do stajni zaprowadził. Tam zastali go bracia, którzy w końcu się dogadali, że trzeciego rumaka sprzedadzą i pieniędzmi się podzielą. 
Wchodzą do stajni i w śmiech. Bo cóż widzą u żłobu? Obok konia srebrnego i złotego stoi zwykły chłopski siwek, na dodatek wychudły, na chorego wyglądający. Takiego nikt nie kupi. Uśmiali się bracia i spać poszli.
Wieczorem ojca na cmentarzu pochowali i rozpoczęło się ich zwykłe, braterskie życie - najstarszy przechwalał się i wszystkim chciał rozkazywać, średni wiecznie spał lub o swej pracowitości rozprawiał, a najmłodszy od świtu do nocy w polu i w zagrodzie harował. 
Akurat była pora żniw, gdy we wsi pojawił się herold królewski. Ogłosił on wszem i wobec, że każdy, kto chce, może poślubić królewską córę, jeśli ją przedtem ze szklanej góry uwolni. 
Nie miłość ojcowska jednak królem powodowała, gdy ten rozkaz wydawał, a zwykłe okrucieństwo. Był to pan bez serca, z ludzkich uczuć znał jedynie chciwość. Zawsze było mu za mało pieniędzy i złota, które w najokrutniejszy sposób wyciskał z poddanych. Jakim cudem jego córka wyrosła na dobrą i litościwą panienkę, nikt nie wiedział. Na swoje nieszczęście była też piękna. Król postanowił na jedynaczce dobry interes zrobić i oddać jej rękę temu, który da najwięcej. Wszystkich konkurentów przebił potężny i zły czarownik, który obiecał królowi:
- Sprawię, że wszystko, czego dotkniesz, zmieni się w złoto.
Już byłby królewskim zięciem, gdyby nie upór królewny, która za nic nie zgadzała się na ślub z okrutnym i starym czarownikiem. Bezlitosny ojciec postanowił upór córki złamać. Kazał z całego szkła, jakie było w królestwie, wytopić szklaną górę, na której zamknął królewnę do czasu, aż ta nie zgodzi się wyjść za czarownika. A żeby dodatkowo swe dziecko pognębić i sobie okrutną uciechę sprawić, powiedział:
- Pozwolę ci wyjść za każdego, choćby i chłopa, który cię z tej góry zabierze. Może zmiękniesz, gdy zobaczysz, jak jeden po drugim giną młodzieńcy pragnący cię uwolnić.
Dlatego herold pojawił się we wsi braci.
Najstarszy i średni brat natychmiast stwierdzili:
- Tylko srebrny lub złoty koń wjadą na szklaną górę. Ruszamy uwolnić królewnę, a ty leniu, głuptaku możesz wziąć sobie gospodarkę. Nam już nie będzie potrzebna.
I ruszyli w drogę. Najmłodszy w domu pozostał, żniw dokończył, sąsiadów do opieki nad domem i zwierzętami umówił, po czym konia dosiadł, z bata strzelił i rzekł:
Na moje rozkazanie niech się ta rzecz stanie:
Chcę dotrzeć pod szklaną górę,  by uwolnić królewską córę.
Ledwie te słowa wypowiedział, patrzy a już jest pod szklaną górą. Ludzi tam mrowie. Rycerze, królewicze, nawet kilku owdowiałych królów się trafiło. Wszyscy wybuchnęli śmiechem na widok najmłodszego i jego konia. A zły król aż się zataczał ze śmiechu.
- To się mojej córce obrońca znalazł! - klepał się z uciechy po udach. - I jak ty chcesz ją uwolnić? Na tej chłopskiej kobyle? 
Najmłodszy skinął spokojnie głową i powiada:
- Było powiedziane, że każdy może próbować.
Zły czarownik, który obok króla siedział, postanowił postraszyć chłopaka:
- Widzisz te kości u podnóża góry? Tyle zostało z tych, co próbowali przed tobą. Nawet srebrny i złoty koń nie dały rady...
- A ich właściciele? Zginęli? - z przestrachem zapytał najmłodszy.
- Nawet nie. Tylko im konie uciekły - odparł król. - I co? Tchórz cię obleciał? Chcesz zrezygnować?
Najmłodszy głową przecząco pokręcił, więc król wręczył mu klucz do więzienia królewny i ostatni raz zakpił:
- Chybaby musiał skrzydeł ten perszeron dostać, żeby ci się udało.
Patrzy król, patrzą rycerze i ich giermkowie, a tu chłopek na szkapę siada, z bata trzaska, cicho coś mówi i nagle… koniowi skrzydła z boków wyrastają. Machnął nimi raz i w połowie drogi na górę się znalazł, machnął drugi raz i już najmłodszy na górze stoi, więzienie otwiera, królewnę z niego wypuszcza. A ta na szyję mu się rzuca, całuje ogniście i pierścionek z lipowego łyka przyjmuje.
Gdy zobaczył król, że jego rodzona córka za chłopa wyjść zamierza, złością się własną zatchnął. Zły czarownik czmychnął pod postacią wrony i pewien rycerz go z łuku ustrzelił. A najmłodszy ożenił się z królewną, na tronie zasiadł, braci swych dworzanami uczynił i panował długo i sprawiedliwie. 
KONIEC

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz